wyprawa.jpg (12181 bytes)

 

Etap VI

Krzysztof Baranowski jest pierwszym Polakiem, który dwukrotnie samotnie opłynął ziemię. Nie jest to tak wielki wyczyn jak rejs "Polonezem" (dla przypomnienia Krzysztof został wtedy dziewiątym samotnikie, który opłynął świat w ryczących czterdziestkach i czternastym - a pierwszym polskim - samotnikiem na Hornie), tym niemniej jest to osiągnięcie dane jedynie niewielu żeglarzom na świecie. 

ostatnie minuty za sterem

23.09.2000 - "W sobotę 23 września 2000 kapitan Krzysztof Baranowski na jachcie "Lady B." porócił do Łeby. Na dzielnego samotnika, który po wielu latach dowodzenia żaglowcami ponownie okrążył kulę ziemską czekało na nabrzeżach Mariny Łeba około 1000 przyjaciół, fanów i sponsorów. W samo południe w asyście kutrów i motorówek jacht "Lady B" wpłynął do kanału portowego. Po kilku dniach wschodniego sztormu utrudniającego punktualne przybycie jachtu do Łeby pogoda sprawiła wspaniały prezent. Prezent w przypadku Łeby szczególnie cenny.
Żeglarz wrócił w doskonałej formie fizycznej i pogodzie ducha. No, może 10 kilogramów mu zleciało. Powitanie Chrisa, miało charakter niezwykle uroczysty. Oprócz Lady B., patronki jachtu, notabli województwa, starostwa i miasta, "Żagli", prasy, radia i telewizji dzielnego żeglarza witały orkiestry, zespoły foklorystyczne (nawet z Piwnicznej!), łebskie przedszkolaki (te od misia, który z Chrisem glob okrążył). W porcie zabrakło Księcia Łeby, który wyjechał na ....... urlop. Dużą krechę ma u mnie Jego Wysokość. Podczas konferencji prasowej Krzysztof Baranowski podkreślił zasługi Roberta Krasowskiego, operatora amerykańskiej amatorskiej stacji krótkofalowej,
który od Atlantyku do redy portu Łeba utrzymywał stały kontakt z jachtem, służył prognozami, komunikatami i podtrzymywał na duchu samotnika w trudnych chwilach. To dzięki niemu czytelnicy www.kulinski.zagle.pl (my również) otrzymywali regularne i aktualne wiadomości o jachcie "Lady B". Drogi Krzysztofie - wyrazy podziwu i uznania od przyjaciół! Żyj wiecznie! - tak jak krzyknąłeś do mnie na redzie portu Łeba. Ośrodek Śledzenia Rejsu "Lady B" kończy działalność. W przyszłym roku wizytanci mojej strony raczeni będą informacjami o kolejnym rejsie oceanicznym jachtu "Morka". Ale o tym we właściwym czasie." Napisał Jerzy Kuliński

Lady B w główkach portu w Łebie

Ostatni mail od Roberta Krasowskiego dotyczący rejsu "Lady B.": "Witam, "Lady B" jest już 20 mil od Łeby. Planowane wejście na redę o 11:00 AM czasu lokalnego a następnie wejście do Łeby o 12:00 czyli w samo południe.
Tym sposobem kończę rozsyłanie e-maili z drugiego samotnego rejsu dookoła świata Krzysztofa Baranowskiego na "Lady B". Miałem przyjemność rozmawiać z Krzysztofem codziennie od 17 Grudnia 1999 roku. Na przełomie tych miesięcy było zaledwie parę dni kiedy nie udało nam się połączyć. 3 dni na Morzu Koralowym, 3 dni na Morzu Śródziemnym. Myśle, że ten wynik jest godny zanotowania. Potwierdziła się też skuteczność i przydatność amatorskiego radia. Oczywiście Internet ponownie stał się nieoceniony. To właśnie dzięki Internetowi mogłem podawać Krzysztofowi dokładną prognozę pogody. To właśnie dzięki Internetowi mogłem rozsyłać codzienne e-maile do wszystkich zainteresowanych. A uzbierało się tych e-maili 177 (z dzisiejszym 178)!!!. Równocześnie chciałbym przeprosić tych którzy spodziewali się po moich e-mailach czegoś innego, może nie było w nich dostatecznej ilości sensacyjek, interesujących opowieści z dalekich morz, ale moim głównym celem bylo informowanie o tym, że Krzysztof i "Lady B." posuwają się do przodu i że wszystko jest OK. Teraz dopiero nastaje czas na morskie opowiesci, ale to już pozostawiam Krzysztofowi." Chciałbym w tym miejscu podziękować w imieniu swoim i nie tylko Robertowi. Strona Krzysztofa, jako niemalże kalendarium rejsu istnieje, przede wszytskim dzięki niemu. 

21.09.2000 - o 18:00 GMT "Lady B." była przy Bornholmie w sztormowej pogodzie. O 01:00 GMT już u brzegów
polskich na wysokości Kołobrzegu. Do Łeby pozostało tylko ok. 70Mm. Prognoza mówi o wiatrach wschodnich, a więc nienajlepiej i trzeba się będzie halsować albo iść na silniku. Mimo tych przeciwności powinni być w Łebie na czas.

19.09.2000 - Dzisiaj "Lady B." żeglowała już po Bałtyku, który przywitał ją sztormową pogodą.

18.09.2000 - przejście Kanału Kilońskiego - do domu coraz bliżej.

14.09.2000 - pozycja "Lady B." z godziny 02:00 GMT to 52'N, 002'30"E. Wczoraj "Lady B." wpłynęła na półkulę wschodnią, a dzisiaj w zawrotnym tempie (9w) przeszła Cieśninę Dover. Wiatry na najblizsze dni są dobre więc żegluga powinna być szybka. Humory na jachcie dopisują, czemu nie trudno się dziwić: żegluga z prędkością 9 węzłów to prawdziwa
frajda.

12.09.2000 - o 6 rano czasu lokalnego "Lady B." weszła do portu. Robert Krasowski zszedł z pokładu, a Krzysztof z 6-cio osobową załogą zatankował paliwo, wodę, zrobił drobne zakupy i ruszył w dalszą drogę do Łeby. Pogoda w czasie przejścia Zatoki Biskajskiej była wspaniała, wakacyjna ze słońcem i niestety słabym wiatrem z przeciwnych kierunkow. Spowodowało to, że odcinek ten trwał 12 dni. 

10.09.2000 - relacja Krzysztofa z IV etapu (pisana na Zat. Biskajskiej):

"Żegluga przez Ocean Indyjski okazała się najdłuższym odcinkiem non-stop, a jednak niezwykle przyjemnym, gdyż pasat południowo-wschodni nie przestawał wiać i jacht “Lady B.” pokonywał przestrzeń z zadziwiająca łatwością. Odcinki rejsu na drodze Seyszele-M.Śródziemne wiązały się ze sporym ryzykiem, gdyż prowadziły przez rejony nękane przez piratów. Być może nie doceniłem niebezpieczeństwa planując trasę rejsu, ale rozmowy przeprowadzone w Australii i na Seszelach potwierdzały, że niebezpieczeństwo jest jak najbardziej realne. Główne ośrodki piractwa to Somalia, jemeńska Sokotra i cały południowy Jemen, a także południowe archipelagi Morza Czerwonego – Great Hanish i Zubayr. Dopiero teraz otrzymałem informacje o polskim żeglarzu samotnym, Krzysztofie Zabłockim, który na jachcie “Sadyba” zaginął w drodze do Dżibuti. Otrzymałem też mapki francuskiej marynarki wojennej wskazujące, gdzie ryzyko jest największe i postanowiłem te miejsca w miarę możliwości omijać.

Podpływając do brzegów Somalii trzymałem się poza zasięgiem widoczności z lądu, a cieśninę między Sokotrą a Somalią przekroczyłem dokładnie w połowie jej szerokości nie widziany ani z jednego brzegu ani drugiego. Tam dopadł mnie wiatr sztormowy i porwał w strzępy kliwer. Zapasy paliwa do silnika również były na wyczerpaniu więc chcąc nie chcąc zawinąłem do Adenu. Podarty żagiel okazał się nienaprawialny co wobec braku w całym mieście żaglomistrza przesądzało sprawę – agent Omar dostał go za swoje cenne usługi. Oskrobałem zarastające muszlami dno (z braku funduszy na dokowanie), nabrałem paliwa i wody i ruszyłem w stronę Morza Czerwonego.

Morze Czerwone w lecie znane jest z silnych północnych wiatrów na całej swojej długości, ale miałem szczęście, że właśnie osłabły i mogłem pomagając silnikiem przepchnąć się aż po egipski port Mina Safaga. Po drodze, właśnie w tych słabych wiatrach nadeszła dwukrotnie burza piaskowa – wszystko pokryło się brudnym, brązowym pyłem. Żagle i liny mają do dziś, po upływie dwóch miesięcy ślady błota, które okazało się niezmywalne. Przy wejściu do Safaga silnik odmówił posłuszeństwa i musiałem wykonać manewry na samych żaglach. Przez następne trzy dni mechanicy z sąsiedniego promu próbowali naprawić silnik. Główną przyczyną niesprawności było brudne paliwo z Adenu. Zanieczyszczenia pozatykały filtry i przewody i trzeba było wielkiego wysiłku, by to wszystko oczyścić. Jeszcze raz wzywałem mechanika w Suezie, gdy już pokonałem Zatokę Suezką, gdyż zatrzymanie się na kanale groziło sporymi kłopotami. Ale tu silnik nie zawiódł i w dwa dni przeskoczyłem do Port Saidu. Zdałem pilota na motorówkę i nawet nie zatrzymałem się w porcie mając dość na dłuższy czas żeglugi po krajach arabskich.

Powrót na znane Morze Śródziemne był jak oddech ulgi. Znalem sztuczki miejscowych wiatrów, toteż zamiast żeglować na zachód popłynąłem na północ okrążając od północy wyspę Rodos. Gdy tam właśnie zastał mnie północny wiatr o sile sztormu mogłem bezpiecznie żeglować na skróconych żaglach w stronę Krety. Przed wejściem do portu w Heraklionie silnik znowu stanął zmuszając mnie ponownie do zdawania praktycznego egzaminu z manewrówki. Na szczęście port jest obszerny, a wiatru nie zabrakło. Tym razem dwóch kolejnych mechaników grzebało w silniku, ale chyba skutecznie go naprawili, gdyż do końca rejsu pozostał sprawny.

Po tygodniowym postoju na Krecie ruszyłem przez Morze Jońskie z dobrym wiatrem. Skończył się on w Kanale Maltanskim, ale do Malty już nie zawijałem, choć była w planie. Usiłowałem nadrobić opóźnienie, ale przeciwny wiatr je tylko zwiększał. W końcu zabrakło paliwa do silnika i na pół dnia wstąpiłem do Palma de Mallorca na Balearach. Całe szczęście, że uzupełniłem zapasy, gdyż w zachodniej części Morza Śródziemnego zwanej Morzem Alboran, nie było wiatru wcale. >Na Morzu Śródziemnym wiatru jest zawsze za mało lub za dużo, a najczęściej w dziob< mówi miejscowe porzekadło. Wyjątkowym szczęściem mogę nazwać przejście Cieśniny Gibraltar w silnym ale korzystnym wietrze wschodnim, który wypchnął mnie na Zatokę Kadyksu skąd niedaleko już do portugalskiej Villamoury gdzie rozpoczynałem rejs rok wcześniej.

Pętlę dookoła świata zamknąłem około północy czasu polskiego 30 sierpnia co dało 11 miesięcy bez trzech dni licząc łącznie ze wszystkimi postojami. W tym czasie przebyłem prawie 25000 mil morskich zawijając do 20 portów.

W Villamoura czekali na mnie przyjaciele i przedstawiciele sponsora z dobrym słowem i szampanem. Następnego dnia doleciał ze Stanów Zjednoczonych Robert Krasowski, który od Panamy towarzyszył mi na falach radiowych. Nie zwlekając dłużej, po jednej dobie postoju, wyruszyliśmy w drogę do Łeby. Raport ten pisze na środku Zatoki Biskajskiej, a moja załogę stanowią: Andrzej Ostrowski i Czarek Dębek, którzy odprowadzali mnie w tamta stronę, Tomek oraz Patryk Górscy i Tomasz Kozłowski. Jeszcze przed wyruszeniem planowałem zakończenie rejsu w Łebie 16 września, ale opóźnienia na trasie nie dało się całkiem nadgonić, więc zapewne będę w porcie macierzystym o tydzień później."

31.08.2000 - po jednodniowym postoju w porcie Villamoura, zaokrętowaniu załogi oraz uzupełnieniu paliwa, wody i zapasów "Lady B." wyruszyła w dalszą drogę.

 

do góry